Eksploracja pogranicza azerskiego, historia i nowoczesność w Tbilisi, degustacja wina w Telawi, konna przejażdżka u podnóża Kazbeku, podróż do przeszłości w Cziatura oraz Jaskinie Prometeusza w okolicach Kutaisi. Tydzień w Gruzji był bardzo intensywny i pełny wrażeń. Zapraszam na pięć odcinków o piciu, jedzeniu i innych przyjemnościach po kaukasku.
Kontekst & generalne wrażenia
O Gruzji słyszałem dużo od czasów studiów. Osoby, które były tam w okolicy 2010 roku, były zachwycone przyrodą i historią, gościnnością ludzi, pyszną kuchnią oraz świetnymi alkoholami (wino, czacza). Gdy wracali tam po kilku latach, nie brakowało stwierdzeń, że „Gruzja się skończyła” – stała się turystyczna, coraz więcej miejscowych nastawionych jest na zysk.
Jakie były nasze wrażenia? Potwierdziło się wszystko dobre, co słyszeliśmy o tym kraju. Gruzja ciągle nie jest również celem masowej turystyki. Inwestycje z ostatnich lat sprawiły, że logistyka podróżowania jest łatwiejsza, ale dzikich tłumów pod koniec maja nie widzieliśmy. Do tego Gruzini bardzo lubią i cenią Polaków.
To, co nam szczególnie podobało się w Gruzji, to różnorodność. W każdym tego słowa znaczeniu – architektury, krajobrazów, jedzenia. Każdy z naszych 7 dni w Gruzji był zupełnie inny, a wracaliśmy z poczuciem, że powinniśmy spędzić tam jeszcze przynajmniej drugie tyle, żeby zobaczyć najważniejsze tylko miejsca.
Głównym rozgrywającym naszego wyjazdu była deszczowa pogoda – praktycznie codziennie musieliśmy kreatywnie podchodzić do pierwotnego planu podróży (chcieliśmy więcej czasu spędzić w górach). Nie dotarliśmy również na wybrzeże. Chcieliśmy zobaczyć Batumi, ale finalnie zabrakło czasu. Tym razem w podróży byliśmy w czwórkę 🙂
Cała relacja jest tak napisana, aby na jej podstawie dało się przygotować podobny wyjazd. Oprócz opisu miejsc znajdziecie masę praktycznych informacji dotyczących logistyki, noclegów, jedzenia oraz cen. Jeśli wybieracie się do Gruzji po raz pierwszy, to przedstawione informacje mogą się Wam bardzo przydać.
Dzień 1 – Kutaisi/Tbilisi
W środku nocy dolecieliśmy do Kutaisi (lot z Katowic; Wizzair). Na miejscu wsiedliśmy w autobus do Tbilisi (Georgian Bus ma transfery w różne części kraju skoordynowane z poszczególnymi lotami; 3,5 h, 20 lari).
Po zakwaterowaniu (Balcony Hostel; dla miłośników życia w komunie) ruszyliśmy odkrywać Tbilisi. Pierwsze, co nas uderzyło, to olbrzymie kontrasty. Stare, sypiące się budynki sąsiadują z nową architekturą. Wystarczy obrócić się wokół siebie i można dostrzec zarówno średniowieczne świątynie, jak i bardzo nowoczesne konstrukcje.
Odbudowa i remonty są mocno powierzchowne. Widać sporo odnowionych fasad, natomiast boki i tył budynku kompletnie się sypią. Nowoczesne tuby w Parku Rike wydawały się puste, wiele chodników się zapadało. Widać wielką wizję, którą częściowo udało się zrealizować. Miałem jednak wrażenie, że zabrakło na bieżące utrzymanie.
Symbolem kiczu jest nowy pałac prezydencki. Jedni widzą w nim nawiązanie do Pałacu Potala w Tybecie, inni do Białego Domu. Kolejni – nieudaną próbę przeniesienia szklanej kopuły z berlińskiego Bundestagu. Każdy ma takie szklane domy, jakie sobie wymarzył.
Prognoza pogody na kolejny dzień zapowiadała deszcz. Pierwotnie chcieliśmy wybrać się w góry w okolicach Kazbeku. Musieliśmy jednak szybko zmienić plany i postanowiliśmy odwiedzić kompleks monastyrów Dawit Garedża (David Gareja) na pograniczu azerskim. Tego dnia przeszliśmy ponad 13 kilometrów. Po świetnym jedzeniu, dobrych alkoholach i mega długim dniu, sen przyszedł bardzo szybko.
Dzień 2 – Tbilisi/David Gareja/Udabno
Wyspani, z superenergią, ruszyliśmy do Parku Puszkina. Codziennie w sezonie (kwiecień-październik) odjeżdżają stąd busy do Dawit Garedża (zbiórka około 10.45, odjazd 11.00, 25 lari, więcej informacji tutaj). Całość jest świetnie zorganizowana. Bus zabiera nas do klasztorów, daje czas na zwiedzanie, a w drodze powrotnej jest jeszcze przystanek na obiad w Udabno. Sama jazda autobusem jest ciekawa, krajobrazy zmieniają się bardzo szybko. W Tbilisi byliśmy z powrotem około 19:30.
Dawit Garedża (oryginalna pisownia David Gareja) to kompleks założony w VI wieku przez 13 mnichów syryjskich. Jeden z nich, o imieniu Dawid, osiedlił się w jaskini w Górze Garedża (stąd późniejsza nazwa całego kompleksu). Jego uczniowie i kolejne pokolenia budowali kolejne monastyry. Późniejsza historia Dawit Garedżaodzwierciedla burzliwą historię kraju – był wielokrotnie najeżdżany. Swoją „cegiełkę” dorzuciły także władze sowieckie. Monastyr był pusty w latach 1921-1991.
Tego dnia wpasowaliśmy się idealnie w pogodę – gdy jechaliśmy autobusem, padało, czasem lało. Gdy zwiedzaliśmy, pojawiało się słońce. Zdecydowanie warto udać się na przechadzkę powyżej klasztoru – znajdziecie tam dziesiątki kapliczek wykutych w skale, często niewidocznych na pierwszy rzut oka. Z góry można spojrzeć na azerskie równiny. Piękne są także kolorowe formacje skalne niedaleko klasztoru. Idealne miejsce na spacer. Warto zabrać górskie buty i kurtkę przeciwdeszczową.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy Udabno – wioskę położoną pośrodku stepu. Jest to jedna z najbardziej odizolowanych wsi w całej Gruzji. Jej istnienie jest spadkiem z czasów ZSRR. Władze zdecydowały wtedy zbudować osadę, by móc bronić kraju przed ewentualną agresją ze strony Azerbejdżanu (spór graniczny nadal się toczy). Plan, jak często na tamte czasy, był ambitny – miała powstać miejscowość dla 3 tysięcy osób. Problemem okazała się woda – leżała głęboko, jej pompowanie wymagało paliwa. Plany spełzły na niczym, system pompowania przestał działać, woda obecnie jest dowożona i używa się jej bardzo oszczędnie.
Jeśli lubicie ciszę, przestrzeń oraz naturę, to zdecydowanie warto przyjechać tu nawet na kilka dni, aby się wyciszyć i odpocząć od codziennego zgiełku. Kilka lat temu dwójka Polaków – Ksawery i Kinga – postanowili się tu osiedlić. Ku zdziwieniu miejscowych, otworzyli na tym pustkowiu restaurację, hostel oraz wynajmują domki. Więcej informacji o ich działalności znajdziecie tutaj. Mają bardzo dobre jedzenie.
Dzień 3 – Tbilisi/Telawi
Pogoda się nie poprawiała, więc potrzebna była kolejna modyfikacja planu. Tym razem postanowiliśmy wybrać się do Telawi – jednego z najważniejszych regionów winiarskich Gruzji. Wstaliśmy i wyruszyliśmy na Dezerter Bazar. Kupiliśmy świetne sery, słodkie pomidory, tradycyjny chleb na śniadanie oraz pyszne minitruskawki (nieco większe niż poziomki). Bardzo polecamy takie lokalne produkty. Ich jakość jest niesamowita. Sam bazar jest atrakcją samą w sobie, o ile oczywiście lubi się taki klimat.
Ruszyliśmy taksówką (w Tbilisi korzystaliśmy z Taxify) z centrum na ostatnią stację metra (4,8 lari), gdzie czekały dzielone taksówki (ang. shared taxi) do Telawi. Zapłaciliśmy 50 lari za 4 osoby (podobno standardowa opłata to 10 lari/os.; dystans 135 km). Jechaliśmy malowniczą trasą przez góry, choć trudno było się nimi cieszyć – nisko zawieszona mgła i burzowe chmury ograniczały widoczność. W pewnym momencie zaczęło lać tak mocno, że kierowca musiał mocno zredukować prędkość, by cokolwiek widzieć.
Telawi jest idealnym miejscem dla wszystkich, którzy chcą uciec od gwaru Tbilisi, poczuć atmosferę małego miasteczka o ciekawej architekturze i interesującej historii oraz cieszyć się winem i pięknymi krajobrazami. Będąc tutaj, doskonale rozumie się, co chciał powiedzieć w Pieśni gruzińskiej Bułat Okudżawa:
Spulchnię ziemię na zboczu i pestkę winogron w niej złożę
A gdy winnym owocem gronowa obrodzi mi wić
Zwołam wiernych przyjaciół
I serce przed nimi otworzę…
Bo doprawdy – czyż warto inaczej na ziemi tej żyć?
Na szybko zarezerwowaliśmy nocleg przez Booking (darmową kartę SIM dostaliśmy na lotnisku na stoisku Georgian Bus). Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że nie ma miejsc (jakaś prawidłowość w Gruzji, ale u kogoś z rodziny zawsze znajdzie się miejsce). Za 60 lari dostaliśmy do dyspozycji dwa pokoje z miniłazienką i kuchnią. Mąż właścicielki hostelu podwiózł nas jeszcze samochodem. Gościnność i życzliwość Gruzinów jest wspaniała.
Po zrzuceniu plecaków ruszyliśmy w miasto, korzystając z przerwy w opadach. Telawi zaskoczyło nas piękną architekturą – z jednej strony niezwykła twierdza (rezydencja Batoniscyche) z pomnikiem króla Herakliusza II, domami mieszczańskimi z XIX wieku oraz Stare Miasto Dzweligdawani (Dzveli Galavani). Jak na 22-tysięczne miasteczko – całkiem sporo, choć trzeba faktycznie przyznać, że miasto jest kulturalną i administracyjną stolicą Kachetii. Ten region jest winną stolicą kraju.
Wino nie jest traktowane w Gruzji jako alkohol. Wino służy, by otworzyć się na drugiego człowieka, wysłuchać jego historii i miło spędzić czas. Mówi się o tym, że Gruzja jest ojczyzną wina. Wytwarza się je tu od 7 tysięcy lat. Pogoda uniemożliwiła nam wyjazd w góry, postanowiliśmy cieszyć się atmosferą małego miasteczka i przy okazji próbować lokalnych win. Już dzień wcześniej spróbowaliśmy w stolicy butelkę wina musującego Teliani Valley. Było rewelacyjne!
Po obejrzeniu architektury ruszyliśmy coś zjeść. Odwiedziliśmy polecane przez przewodnik Bezdroża Starz Cafe & Restaurant. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że Gruzja to nie tylko piękny kraj, pełen życzliwych ludzi, ale także super tanie miejsce do odkrywania. Zestaw grillowanych mięs plus dwa główne dania, wszystko z dodatkami (sałatki, frytki), kawą i deserami kosztowało (z 10% serwisem) w sumie 84 lari (32 € za cztery osoby). Trzeba też przyznać, że z dziedzińca przed restauracją rozciąga się przepiękny widok na góry. Udało nam się kolejne sleeping selfie z Aleksem 😉
Najedzeni, ruszyliśmy na Stare Miasto – główna ulica odremontowana w ostatnich latach robi bardzo dobre wrażenie, choć brakuje tu życia. W sobotnie popołudnie prawie nie było tam ludzi. Jedyni napotkani ludzie znajdowali się w okolicach piekarni. W chłodne popołudnie gorący chleb z tradycyjnego pieca zagrzał nas i w jakiś niezwykły sposób zmieścił się w naszych pełnych już na maksa żołądkach.
Do domu dotarliśmy w ostatniej chwili przed kolejną tego dnia megaulewą. Znowu mieliśmy dobry timing – mimo bardzo słabej pogody w ostatnich dwóch dniach ani razu jeszcze nie przemokliśmy. Na wieczór mieliśmy wino oraz bimber ze stolicy, również kupione na targowisku. Litr wina kosztował 3 lari, pół litra bardzo dobrego bimbru 4 lari. Bardzo miła babuszka dorzuciła jeszcze gratis garść przypraw do gulaszu.
Na degustację lokalnych win w rodzinnej winnicy musieliśmy poczekać do kolejnego dnia. Zapraszam na drugą część relacji w poniedziałek (10.12.2018).