Skalę Amazonki ciężko nawet opisać. Szerokość sięga nawet kilku kilometrów, a 300 kilometrów od jej ujścia można natrafić na słodką wodę, tłoczoną z ogromną siłą w głąb oceanu. Szybką łodzią dotarliśmy z Iquitos do granicy z Brazylią, by później trzy dni spędzić w hamaku, płynąc niespiesznie do Manaus. Będzie to opowieść o czterech dniach na największej rzece świata.
W mieście dla zuchwałych
Po kilku dniach przyszedł czas opuścić Iquitos. Odwiedzenie tego miasta było moim marzeniem, a pobyt w Belém był zdecydowanie jednym z najciekawszych doświadczeń w czasie naszego wyjazdu. Obszerną relację z ulubionego miasta Cejrowskiego znajdziecie tutaj.
Naszą dalszą podróż po Amazonce postanowiliśmy podzielić na dwa etapy. W pierwszym postanowiliśmy w ciągu jednego dnia przemieścić się do miejsca, gdzie spotykają się granice trzech państw – Peru, Kolumbii i Brazylii. Następnie dużym statkiem pasażersko-transportowym wyruszyliśmy w rejs do największego miasta Amazoni – Manaus. Za radą poznanej w Iquitos Francuski kupiliśmy bilet u polecanej przez nią firmy. Właściciela drugiej zabito ostatnio w czasie rejsu. Podobno były to porachunki narkotykowe.
Z Iquitos do Santa Rosa (Tabatinga)
Przed świtem, z biletem w ręku, dotarliśmy pod bramę portu w Iquitos. Była jeszcze zamknięta, choć powoli zbierający się ludzie stanowili znak, że dzień pracy wkrótce się rozpocznie. Po niecałych 10 minutach pojawił się przedstawiciel naszej firmy, by porównać nasze nazwiska z przygotowaną listą pasażerów.
Przed zajęciem miejsca w łodzi czekała nas jeszcze kontrola policji. Sprawdzono nasze paszporty oraz bagaże. Po zobaczeniu polskiego paszportu starszy oficer z uśmiechem na twarzy wypowiedział tylko jedno słowo: “Lato”, wspominając króla strzelców mundialu w 1974 roku. Grzegorz Lato dołączył tym samym do bezkonkurencyjnych przedstawicieli Polski – ludzie najczęściej wspominają papieża Jana Pawła II oraz Lecha Wałęsę.
Trzeba jednak przyznać, że wiedza o Polsce jest bardzo niewielka. Często zdarzało się, że po odpowiedzeniu na pytanie skąd jesteśmy następowała kłopotliwa cisza i frasunek na twarzy rozmówcy, który nie miał absolutnie żadnych skojarzeń z naszym krajem. W przypadku portu w Iquitos radosne przypomnienie piłkarza z młodości urzędnika sprawiło, że kontrola naszych plecaków była tylko formalnością.
Nasza łódź była stosunkowo płaska, o wydłużonym kształcie. Dach był w całości wykonany z metalu. W jego tylnej części znajdowała się przestrzeń na bagaże. Wnętrze nie było zbyt przestronne, choć uczuciu klaustrofobii i generalnemu dyskomfortowi zamknięcia w metalowej puszcze skutecznie przeciwdziałały okna po obu stronach. Nad głową znajdowała się niewielka półka na bagaż podręczny. Fotele przypominały te lotnicze z klasy ekonomicznej na krótkich dystansach.
Po jakiejś godzinie przyzwyczailiśmy się do hałasu silników. Poruszaliśmy się z naprawdę sporą prędkością, co stanowi nie lada wyczyn na rzece, która bardzo często zmienia swój bieg, tworząc płycizny w miejscach, gdzie wcześniej możliwe było przepłynięcie. Będąc na pokładzie czułem się jak pasażer samochodu wyścigowego, który z olbrzymią prędkością wymija standardowe pojazdy (w tym wypadku amazoński patent peke peke). Cały rejs trwa około 10 godzin, w cenie wliczone są posiłki.
Na pograniczu trzech krajów
Zgodnie z planem dopłynęliśmy do Santa Rosa, małej osady położonej na wyspie po peruwiańskiej stronie. Opuszczenie kraju nie stanowi w tym przypadku większego problemu – immigration office znajduje się centralnie i jest łatwe do znalezienia. Mieszkańcy, widząc podróżnych z plecakami, sami wskazują drogę. Po zdobyciu pieczątki wyjazdowej ruszyliśmy na błotnisty brzeg, gdzie czekały na nas dłubanki, gotowe przewieźć nas na brazylijską stronę.
Właściwie granica między Peru, Kolumbią a Brazylią w tym miejscu jest raczej kwestią umowną. W teorii istnieje, w praktyce można swobodnie się przemieszczać. Nikt nie robi też specjalnych problemów, jeśli po opuszczeniu Peru dopiero kolejnego dnia zdobędziesz pieczątkę wjazdową kolejnego kraju.
Architektonicznie i estetycznie Leticia po kolumbijskiej stronie jest najładniejszą miejscowością na wspólnej granicy. Podobno całkiem sporo ludzi przyjeżdża tu, by uczyć się hiszpańskiego oraz eksplorować dżunglę. Drugie miejsce zajmuje brazylijska Tabatinga. Właśnie w niej zalegalizowaliśmy nasz pobyt w Brazylii, choć w tym przypadku biura policji granicznej znajdują się w sporym oddaleniu od portu, w którym toczy się życie miasta.
Kolejnym krokiem było zorganizowanie rejsu do Manaus. Wg. informacji, które znaleźliśmy w internecie, statki towarowo-pasażerskie płyną do Manaus dwa razy w tygodniu (środa, sobota). Trzeba było zatem działać szybko. Na nabrzeżu znaleźliśmy statek, który następnego dnia miał wypłynąć do Manaus. Był niemal pusty – właśnie trwał załadunek towarów.
Początkowo pracownicy nie chcieli zgodzić się, abyśmy przenocowali na statku. Odesłali nas do kapitana, którym okazał się przesympatyczny starszy pan. Nie tylko zgodził się na nasz nocleg, ale również pomógł nam przymocować nasze hamaki. Po “zakwaterowaniu” zostawiliśmy nasze plecaki i wspólnie z parą z Turcji, którą poznaliśmy w Iquitos wyruszyliśmy na kolumbijską stronę. Jeśli macie kilka godzin, to zdecydowanie warto odwiedzić wszystkie trzy kraje na wspólnej granicy. Niektórzy odwiedzają je tylko po to, żeby zdobyć kolejne pieczątki do paszportu.
Wieczór zakończyliśmy w brazylijskim barze, w którym siedzieli sami mężczyźni. Widać, że ich impreza trwała już od kilku godzin, bo niektórzy ledwo trzymali się na nogach. Co jednak było niesamowite, gdy tylko usłyszeli jakiś brazylijski przebój, to wszyscy podrywali się do tańca. Z tymi ruchami trzeba się urodzić 😉 Wszystko odbywało się w bardzo przyjemnej atmosferze, na chwilę dołączyliśmy do ich piwnej biesiady.
Towarzyszący nam Turcy, którzy wcześniej kilka miesięcy przebywali w Brazylii, podzielili się swoją obserwacją, że Brazylijczycy do szczęścia potrzebują mieć w swojej miejscowości trzy miejsca – kościół, boisko do piłki nożnej oraz bar. Coś w tym jest.
Z Tabatinga do Manaus – porady praktyczne
Rano musieliśmy opuścić statek. Straż graniczna skontrolowała statek zanim pasażerowie mogli zająć miejsca. Elementem kontroli było poszukiwanie narkotyków przez wyszkolone psy. Ponowne sprawdzenie odbyło się ponownie po rozpoczęciu rejsu.
Podobnie jak w przypadku speed boat w Peru, w cenę wliczone są posiłki oraz woda do picia. Warto jednak zabrać kilka owoców albo coś słodkiego. Jedzenie na dłuższą metę jest raczej monotonne. Jeśli nie jesteście fanami wołowiny, kurczaka, fasoli, ryżu, makaronu oraz słodkiego pieczywa, to dobrze jest zabrać jakieś alternatywy. Na statku jest również sklepik, więc nie trzeba też robić jakichś wielkich zapasów na trzy dni.
W hamaku można spać na górnym lub dolnym pokładzie. Zdecydowanie polecamy górny i miejsce możliwie na skraju. Takie usytuowanie pozwoli na cieszenie się ożywczą bryzą, bez której ciężko znieść upały. Minusem jest bliskość toalet, choć trzeba przyznać, że były regularnie sprzątane i naprawdę czyste. Nawet jednak taka “miejscówka” nie zawsze pozwoli na spokojny sen. Obok nas podróżowała brazylijska rodzina i głowa rodziny mocno chrapała, co bardzo utrudniało sen Sandrze. Warto zabrać ze sobą zatyczki do uszu.
Na Amazonce
Najpiękniejsze w tym rejsie jest spotkanie się z potęgą natury. Ilość wody, którą niesie Amazonka odpowiada sumie 10 kolejnych rzek naszej planety. Ogrom tej rzeki trudno nawet opisać. Płynąc statkiem człowiek ma poczucie, że jest w stanie objąć wzrokiem całą jej szerokość. Po jakimś czasie jednak okazuje się, że ląd po prawej stronie, którym mieliśmy za brzeg, wcale nim nie jest. To po prostu tylko wyspa, utworzona z piasku i mułu niesionego przez rzekę.
Kapitanowie, którzy z jakichś powodów nie wpływali przez rok na Amazonce, nie mogą samodzielnie nawigować. Rzeka na tyle często zmiania bieg, tworząc płycizny i nanosząc materiał, że trzeba być na bieżąco ze wszystkimi zmianami. Nocą co jakiś czas, kapitan bądź jeden z jego oficerów, uruchamiali wielki reflektor, żeby upewnić się co do najlepszej trasy.
Najbardziej podobał mi się ten niespieszny czas. Statek poruszał się powoli w dół rzeki, a my mogliśmy podziwiać widoki i kontemplować. Najlepsze do tego miejsce znajdowało się tuż przed mostkiem. Teoretycznie na dziobie statku nikt nie powinien przebywać, ale jak wiele rzeczy w Ameryce Południowej i to było negocjowalne. Gdy zajęło się miejsce w ten sposób, ani w żadnym momencie nie przesłonić widoku przed statkiem, nikt nie miał nic przeciwko. Dobrym miejscem do robienia zdjęć była także rufa. W czasie rejsu udało nam się zobaczyć słodkowodnego różowego delfina amazońskiego (fachowa nazwa polska to inia amazońska). Ich populację w południowoamerykańskich rzekach szacuje się jedynie na kilkanaście tysięcy.
Gdy słońce chiliło się ku zachodowi, temperatura stawała się znośniejsza, a pracujący na łodzi wykonali swoje zadania, nastawał czas na relaks. W wydaniu brazylijskim może to oznaczać tylko jedno – mecz piłki nożnej! Może chcecie zadać sobie pytanie: “jak to mecz piłki nożnej na statku?”. Okazuje się, że to żaden problem. Na górnym pokładzie było wymalowane boisko do piłki nożnej. Całość była osłonięta siatką, by zabezpieczyć piłkę przed wypadnięciem do rzeki. Mecze przy sztucznym świetle trwały do późnych godzin nocnych. Była to świetna zabawa, choć gra na bosaka na metalowym boisku była później bolesna dla stóp.
Manaus
Po niemal trzech dobach dopłynęliśmy do Manaus. Tuż przed dotarciem do portu czekała na nas nie lada atrakcja. Otóż w okolicach miasta łączą się ze sobą dwie rzeki – Amazonka oraz Rio Negro. Przez kilkanaście kilometrów, z uwagi na różną gęstość, wody nie mieszają się ze sobą. Czerń Rio Negro współistnieje z mlecznym kolorem Amazonki.
Obiektem, który zdecydowanie warto odwiedzić w Manaus, jest Teatro Amazonas – potężna opera wybudowana pod koniec XIX wieku na podmokłym gruncie miasta. Sam plan budowy opery pośrodku dżungli wydaje się niedorzeczny. Pokazuje jednak wizję i fantazję ludzi, którzy zbili majątek na boomie kauczukowym.
Dachówki z Alzacji, marmur z Włoch, części ścian ze Szkocji, meble częściowo z Francji. Zuchwała wizja miała pokazać, że nawet w tak odległym rejonie świata możliwe jest odtworzenie stylu życia europejskich elit. Rozmach tego neorenesansowego budynku nawet współcześnie jest porażający i stanowi niesamowity kontrast do przeciętnego budownictwa Manaus.
Podobną fantazją kierowały się władze Brazylii, gdy zdecydowały o budowie jednego ze stadionów na Mistrzostwa Świata 2014 właśnie w Manaus. Historia użytkowania areny sportowej okazała się jednak jeszcze krótsza niż teatru (działał do 1924 roku). 4 mecze MŚ właściwie zakończyły użytkowanie tego 40-tysięcznego obiektu za 300 mln $. W kolejnych latach stadion gościł wydarzenia sportowe jedynie sporadycznie.
Poza niesamowitym połączeniem rzek oraz niezwykłej zuchwałości, której efektem jest Teatro Amazonas, Manaus nie ma do zaoferowania zbyt wiele. W mieście jest duszno, gorąco i parno. Każdy spacer w trakcie dnia męczy. Po opuszczeniu klimatyzowanych pomieszczeń odechciewa się żyć. Na bardzo niekorzystny klimat nałożyły się kłopoty zdrowotne – Sandra miała problemy żołądkowe po przyjeździe, ja fatalnie czułem się przed odlotem. Z radością opuściliśmy dżunglę i Manaus. Ostatnim punktem podróży było Rio de Janeiro.
1 komentarz
Bardzo ciekawie i bardzo egzotycznie 🙂
Comments are closed.