fbpx

Gdzie uczyć się hiszpańskiego?

przez Piotr Łącki

Po powrocie z Ameryki Środkowej i Południowej byliśmy zgodni – w czasie kolejnego wyjazdu chcielibyśmy poświęcić trochę czasu na naukę hiszpańskiego. Wg. Instytutu Cervantesa język hiszpański jest drugim najpowszechniej używanym językiem na Ziemi. Wygrywa oczywiście język chiński, ale nie widzę w tym przypadku szans powodzenia. Początkowo miała być Hiszpania, potem Gwatemala, ale… trzy tygodnie przed wyjazdem zdecydowaliśmy się na Dominikanę. Jak do tego doszło, jakie były nasze wrażenia i czy warto?

 

Początkowo planowaliśmy wyjechać do Hiszpanii, aby tam wziąć udział w kursie grupowym. W poszukiwaniu budżetowej opcji na prowadzenie wysunęła się studencka Grenada na południu kraju. OK, wiele osób powie w tym miejscu, że Andaluzja nie jest najlepszym miejscem na naukę porządnego castellano, oficjalnego języka w Hiszpanii. Jednak mnogość kursów językowych oraz fakt, że pokój można wynająć za niecałe 200, a studio za 250, sprawiają, że warto rozważyć Grenadę jako miejsce na naukę języka.

Kolejnym plusem jest bogata historia miasta i regionu oraz bliskość Alhambry, ostatniej twierdzy arabskiej na Półwyspie Iberyjskim. W zasadzie tu mógłby się skończyć artykuł. Pojawił się jednak innego rodzaju problem – w styczniu średnia temperatura w Grenadzie to tylko 7 stopni Celsjusza. Sandra generalnie jest ciepłolubna, więc pomysł z Grenadą w zimie nie przypadł jej do gustu. Tym bardziej, że wiele mieszkań nie ma zamontowanego ogrzewania.

 

Plan „b” nasunął nam się niemal automatycznie – jedziemy do Gwatemali, nad Jezioro Atitlan. Logistyka dotarcia tam jest nieco bardziej skomplikowana i oczywiście kosztowniejsza niż w przypadku Hiszpanii (o tym kiedyś), natomiast ceny na miejscu (zakwaterowanie, jedzenie, kurs) pozwalają zamortyzować cenę biletu. Najodpowiedniejszym miejscem z naszej poprzedniej wyprawy wydawał się San Juan la Laguna, mała miejscowość pełna lokalnych artystów. Dzięki pomocy Austriaczki, która kilka lat wcześniej otworzyła tam ekologiczny hostel zorientowaliśmy się, że możemy wynająć pokój na niecały miesiąc u lokalnej rodziny (28 nocy) za 1120 Q (quetzali gwatemalskich, 540 złotych), cena indywidualnych lekcji dla naszej pary to 60 Q za godzinę (29 złotych).

Jedynym problemem w tym przypadku był fakt, że odwiedziliśmy już większość krajów Ameryki Środkowej, co utrudniałoby naszą podróż po zakończeniu kursu (drugi miesiąc chcieliśmy spędzić, podróżując). W obliczu wzrastających wątpliwości zaczęliśmy zastanawiać się, co dalej. Jakie mamy alternatywy, czyli kraje, które pozwolą nam w miarę budżetowo, w ciepłym klimacie, uczyć się hiszpańskiego.

Sandra zaproponowała Dominikanę. Początkowo byłem sceptyczny – uważałem Dominikanę za dość ekskluzywny cel podróży all inclusive. W głowie miałem mijane oferty biur podróży z wyjazdami na Dominikanę za 5000+. Wstępna analiza pokazała, że godzina prywatnej lekcji to ok.17$, zakwaterowanie również wcale nie należy do najtańszych. Trzeba też jakoś dolecieć. Kwestię lotu udało się rozwiązać stosunkowo szybko – za ok. 500€ można polecieć z Kolonii w dwie strony (można nawet taniej).

Z logistycznych tematów zostały więc jeszcze dwie kwestie – noclegi i kurs. Dalsze poszukiwania pozwoliły na dokonanie dość niespodziewanego odkrycia – na wyspie działa polska organizacja pozarządowa! Fundacja „Moja Dominikana” poprzez różne projekty, głównie edukacyjne, stara się połączyć nasze kraje i zwiększyć wiedzę o ich mieszkańcach. Do tego prowadzi pensjonat w Cabarete. Nieoceniony był pan Adrian Brzeziński z Fundacji, który pomógł nam wszystko zorganizować, w tym kurs językowy. Tak trafiliśmy do Gustavo, niesamowicie pozytywnego nauczyciela, który sprawnie posługuje się angielskim i niemieckim.

Same lekcje odbywały się w lokalnej szkole. Zdecydowaliśmy się na prywatne zajęcia (tylko dla naszej pary) w formule 4 godziny dziennie przez 4 dni w tygodniu. W sumie więc w cztery tygodnie zrealizowaliśmy 64 godziny hiszpańskiego. Całość była dość elastyczna – spotykaliśmy się nieco po 8 i realizowaliśmy zajęcia z jedną krótką przerwą albo robiliśmy przerwę obiadową. Warto przy tym przyznać, że Dominikańczycy mają dość luźne podejście do czasu. Zajęcia zwykle rozpoczynały się z pewnym opóźnieniem.

Raz Gustavo poprosił o krótką przerwę. Wróciliśmy do klasy po niecałych 10 minutach (taka była nasza definicja krótkiej przerwy) i musieliśmy czekać kolejne 35 minut na nauczyciela. Z drugiej zaś strony nikt też kurczowo nie trzymał się dokładnego czasu zajęć i kończył dokładnie po upływie „regulaminowego czasu”. Taki dystans do europejskiego rozumienia czasu z jednej strony jest oczyszczający, z drugiej wymaga pewnej elastyczności. Jednym będzie to odpowiadało, innym pewnie trochę mniej.

Gustavo okazał się dobrym nauczycielem. Gramatykę tłumaczył nam przez analogię albo do języka niemieckiego, albo angielskiego. W zależności od tego, jak w danej sytuacji było nam wygodniej. Jego niesamowita energia połączona z dość wymagającą postawą stanowiła dobrą mieszankę. Starał się również pokazywać nam różnice między językiem w Hiszpanii a na Dominikanie.

To była jedna z naszych obaw, czy przypadkiem nie okaże się, że będziemy uczyli się bardziej dominikańskiej wersji hiszpańskiego. To okazało się bezpodstawne. Uczyliśmy się z podręcznika przygotowanego w Hiszpanii. W tym czasie udało nam się przerobić całą podstawową gramatykę. Dodatkowo w domu staraliśmy się uzupełniać słownictwo. W tym celu korzystaliśmy z przywiezionych z Polski fiszek.

 

Bazując na naszych doświadczeniach, przy planowaniu kursu warto wziąć pod uwagę
i przemyśleć następujące kwestie:

1. Maksymalna ilość godzin

W przypadku zajęć indywidualnych najlepszą formą wydaje się być układ 4 x 4, czyli 4 dni w tygodniu po 4 godziny dziennie. W przypadku zajęć grupowych możliwy jest pewnie bardziej rozbudowany tryb, zakładający jedną godzinę więcej dziennie albo zajęcia 5 dni w tygodniu.

W przypadku zajęć indywidualnych raczej to odradzamy. Po raz pierwszy mieliśmy prywatnego nauczyciela i dynamika tych zajęć jest zupełnie inna niż zajęć grupowych. W przypadku zajęć grupowych praca (np. wypełnianie ćwiczeń, dyskusja) rozkłada się na większą liczbę osób.

W przypadku lekcji prywatnych pracuje się intensywniej, przez co zajęcia są bardziej męczące i w pewnym momencie mózg przestaje przyjmować nową wiedzę. Jeśli do tego doliczy się uporządkowanie nowej wiedzy w domu plus naukę słówek, to zajmuje to finalnie jeszcze jakieś 2 godziny. Początkowo chcieliśmy realizować 20 godzin tygodniowo, ale to byłoby już za dużo. Zmniejszenie ilości godzin, które sugerowało nam kilka osób w czasie poszukiwań kursu, było dobrą radą.

2. Czas trwania zajęć

Dowiedz/dogadaj się, czy lekcja trwa 45, czy 60 minut. Szukając kursu dla nas, zauważyłem, że różnie jest to liczone. Nieraz można też dogadać się z nauczycielem na dłuższą lekcję (np. 120 minut na raz) za mniejsze pieniądze.

3. Unikaj szkół językowych, zorganizowanych kursów

Generalnie wyeliminowanie pośredników pozwala uzyskać najlepszą cenę. Można np. w cenie kursu grupowego w podobnej cenie mieć zajęcia prywatne. Ta rada działa szczególnie w niektórych krajach Ameryki Środkowej, Południowej i na Karaibach. W Europie będzie o to trudniej.

4. Jak znaleźć dobrego nauczyciela?

W nawiązaniu do poprzedniego punktu pojawia się pytanie, jak w takim razie znaleźć dobrego nauczyciela. Warto w takiej sytuacji poszukać na forach, blogach. Skontaktuj się ze szkołami, które realizują projekty zagraniczne bądź mają wsparcie organizacji pozarządowych. Zwykle mają tam kogoś, kto zna angielski i może skontaktować bezpośrednio z nauczycielem, żeby dogadać szczegóły.

5. Negocjuj cenę

W wielu krajach Ameryki Środkowej i Południowej niemal wszystko jest negocjowalne – również cena kursu. Często pierwsza cena jest „ceną dla turysty”, z której zawsze można zejść. Szczególnie w przypadku intensywnego kursu.

6. Wyznacz sobie cel

Od tego w zasadzie powinna zacząć się ta lista. Określenie, czego chcemy się nauczyć i w jaki sposób później wykorzystać zdobytą wiedzę. Świadomość i dookreślenie celu pozwala lepiej ocenić oferty gotowych kursów, które są dostępne na rynku oraz dogadać się z nauczycielem. Z mojego doświadczenia wynika, że lepiej przegadać z nauczycielem swoje oczekiwania przed rozpoczęciem bądź na samym początku kursu. To pomaga w uniknięciu późniejszych nieporozumień.

Sam cel pomaga również przyspieszyć proces nauki, gdyż wiadomo, na czym się skupić. Inaczej będą wyglądały zajęcia (i ich długość), gdy ktoś chce złapać podstawy, by dogadać się z ulicznym sprzedawcą i negocjować ceny wycieczek bezpośrednio z kapitanem (bez pośredników), a inaczej, gdy ktoś chce np. przeprowadzić się do hiszpańskojęzycznego kraju.

7. Miejsce

W pierwszej części wymieniłem kilka miejsc, które rozważaliśmy w trakcie procesu decyzyjnego. Ich pojawienie się nie stanowiło jakiegoś przydługiego wstępu. Chodziło o to, by pokazać, że w zależności od Twojej sytuacji (budżet, czas, cel nauki, elastyczność) można wybrać różne opcje. My chcieliśmy odkryć coś nowego, miejsce o ciepłym klimacie, gdzie będziemy mogli nie tylko uczyć się języka, ale również przyjemnie spędzać czas. Wybór padł na Dominikanę i jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. A jakie miejsca Wy polecacie na naukę hiszpańskiego?

Nie chcesz przegapić wpisu, który Cię interesuje? Zapisz się na newslettera! Poinformuję Cię o każdym nowym artykule.

NEWSLETTER

Chcesz być na bieżąco? Zapraszam do zapisania się na newsletter.





Regulamin i polityka prywatności

Przeczytaj również

Close