Niesamowita kawa, łagodny klimat, kolibry na wyciągnięcie ręki, soczyście zielone pastwiska oraz przepiękne widoki i sięgające nieba palmy w Dolinie Cocora. Zapraszam na relację z kolumbijskiej stolicy kawy.
Po kilku dniach spędzonych w mieście Pablo Escobara ruszyliśmy do kolumbijskiej stolicy kawy. Po 6 godzinach jazdy busikiem dotarliśmy do Salento, małej miejscowości położonej wśród gór i plantacji kawy. Nasz namiot rozbiliśmy poza miejscowością, w Guest House La Serrana. Jeśli kiedykolwiek będziecie w tej okolicy, zdecydowanie polecamy. Położenie wśród pasm górskich, cisza, wielka wspólna przestrzeń dla gości, zaaranżowana tak, że czujesz się jak w domu, świetne jedzenie oraz jedne z najpiękniejszych łazienek campingowych ever sprawiają, że warto spędzić tu przynajmniej kilka dni.
Sama miejscowość okazała się bardzo turystyczna, choć zdecydowanie dominowali turyści z Kolumbii. Mimo wszystko jednak znaleźliśmy kilka perełek, takich jak np. kawiarnia posiadająca ponad stuletni ekspres do kawy włoskiej produkcji. Na kawę trzeba było czekać nawet kilkanaście minut – tyle czasu było potrzebne, aby wytworzyć odpowiednie ciśnienie. Innym smaczkiem był lokalny klub bilardowy, gdzie mężczyźni w sile wieku oddawali się pojedynkom na naprawdę wysokim poziomie. Byli przy tym strasznie sympatyczni. Nie gramy zbyt dobrze, ale nawet po nieudanych uderzeniach bardzo nam kibicowali i trzymali kciuki za kolejne zagranie. Absolutnie genialne było także peanut butter brownie w Brunch de Salento.
Oczywiście polecam również zwiedzanie jednej z plantacji kawy. Wycieczka po plantacji, spacer wśród wiecznie zielonych krzewów kawy oraz zobaczenie procesu obróbki ziaren – tego trzeba doświadczyć przynajmniej raz w życiu. Kolumbia jest drugim na świecie producentem arabiki. Jeśli zaś chodzi o sumaryczną produkcję kawy, zajmuje miejsce trzecie (za Brazylią oraz Wietnamem, który produkuje głównie robustę). Gdybyście chcieli połączyć podróżowanie ze smakowaniem najlepszej kawy, warto przy planowaniu wyjazdu wziąć pod uwagę tzw. pas kawowy (ang. coffee belt albo bean belt), czyli przestrzeń między zwrotnikiem Raka a Koziorożca, gdzie warunki do jej uprawy są najlepsze.
Dzień po przyjeździe wyruszyliśmy do położonej nieopodal Doliny Cocora. Okazało się, że na tym krótkim dystansie głównym środkiem transportu są amerykańskie jeepy Willys. Podobno trafiły do Kolumbii po II wojnie światowej, gdy Amerykanie chcieli pozbyć się części sprzętu wojskowego. Trzeba przyznać, że mimo upływu czasu są utrzymane w idealnym stanie, a podróż w nich stanowi fajne przeżycie.
Tego dnia mieliśmy w zasadzie wycieczkę 2 w 1. Na początku, idąc szeroką doliną, mogliśmy podziwiać soczyście zielone pastwiska, po których niespiesznie przechadzają się szczęśliwe krowy oraz rosną palmy woskowe (najwyższe osiągają nawet 60 m). Później zaś wkroczyliśmy w zupełnie inny świat – przemierzaliśmy gęsty las poprzecinany rzeką, której brzegi połączone były chybotliwymi, linowymi mostkami. To było naprawdę magiczne miejsce. Na koniec wędrówki czekała na nas jeszcze jedna atrakcja – mogliśmy oglądać różne gatunki kolibrów, które przylatywały, by pić z miseczek ustawionych dosłownie metr od nas. Od czasu naszej wspinaczki na Tajumulco nie chodziliśmy górskimi ścieżkami, a tu otarliśmy się o 3000 m n.p.m.
Salento jest zdecydowanie obowiązkowym punktem w czasie podróży po Kolumbii. Zachowana kolonialna architektura, małomiasteczkowy klimat, serdeczni ludzie, aromatyczna kawa oraz niezwykłe widoki sprawiają, że na pewno jeszcze tu wrócimy. Spośród wszystkich krajów, które odwiedziliśmy w Ameryce Środkowej i Południowej, serce ciągnie nas najbardziej do Kolumbii. Otwartym pozostaje pytanie, kiedy znowu tam pojedziemy.