Kiedyś lubiłem programy podróżnicze Wojciecha Cejrowskiego. Moją wyobraźnię szczególnie rozpalała opowieść o mieście dla zuchwałych, Iquitos, położonym gdzieś pośrodku dżungli, bez możliwości dojechania drogą. Miejsce, które było tylko punktem na mapie, abstrakcyjnym konstruktem z programu telewizyjnego, zmaterializowało się z całą intensywnością pod koniec naszej amerykańskiej przygody.
Można powiedzieć, że w jakiś sposób wychowałem się na programach Cejrowskiego. Jego programy były ważnym elementem niedzielnych poranków. Sposób narracji był zupełnie inny – żywy, pełen emocji i interakcji z ludźmi. Stanowił przyjemną opozycję do, skądinąd, ciekawych programów BBC, które jednak zabijał monotonny głos Krystyny Czubówny 😉
To było jeszcze w czasach, zanim sam zacząłem podróżować. Później jednak zacząłem dostrzegać, że uproszczenia prezentowane w programach telewizyjnych czy radiowych idą zbyt daleko. Niejednokrotnie wypaczają temat. Nie brakuje tam również konfabulacji i zwykłych przekłamań. Swoista licentia poetica stosowana przez Cejrowskiego połączona z jego prowokacyjną pozą stand-upera zapewnia rozrywkę, ale z pewnością nie może być przekładana 1 : 1 na rzeczywistość. Tego zakrzywiania i naginania faktów nie można po prostu zredukować do różnic w percepcji.
Ziarno miasta zuchwałych zostało jednak zasiane i zaczęło kiełkować w mojej głowie. Wizja miasta, w którym rządzi niczym nieskrępowana wolność, zbudowanego na boomie kauczukowym, upadającego i podnoszącego się ponownie, rozbudzało wyobraźnię. Gdy więc w Nikaragui planowaliśmy nasz ostatni miesiąc w Ameryce Południowej i rozważaliśmy, jak dostać się z zachodniego wybrzeża kontynentu do Rio de Janeiro, odpowiedź mogła być tylko jedna – lecimy do Iquitos.
Iquitos jest największym miastem na świecie, do którego nie sposób dotrzeć drogą lądową bądź koleją. Zostają dwie inne opcje – łodzią bądź samolotem. O świcie wylecieliśmy z Limy, by po nieco ponad 3 godzinach wylądować w środku dżungli. Pierwsze, co nas uderzyło, to duchota i wysoka wilgotność powietrza. Ulgę przynosiły ulewy, które regularnie nawiedzały miasto.
Centrum Iquitos stanowi świadectwo barwnej i bogatej przeszłości związanej z boomem kauczukowym pod koniec XIX wieku, trwającym do początku I wojny światowej. Ten czas zdobywania niezwykłych fortun, śmiałych wizji graniczących z obsesją i niewolniczej pracy Indian został uchwycony przez Wernera Herzoga w filmie „Fitzcarraldo” (1982). Wędrując po Iquitos, można podziwiać m.in. francuskie, włoskie i portugalskie wpływy. Ze Starego Kontynentu przywożono tu ceramiczne kafle, którymi okładano fasady budynków. Klasykiem miejscowej architektury jest zaprojektowany przez Gustava Eiffla (projektanta wieży na Wystawę Światową w Paryżu) Dom z żelaza (esp. Casa de Fierro). Przepiękne, nadgryzione zębem czasu, detale architektoniczne są niemym świadkiem przeszłości miasta. Świata, który odszedł i już nigdy nie powróci.
Spotkana na ulicy Francuzka, która mieszka w Iquitos ze swoim peruwiańskim mężem, opowiedziała nam, że miasto od kilku lat, ponownie w swojej historii, stacza się w próżnię. Narzekała na skorumpowanych polityków, niesolidne firmy, które oszukują turystów oraz kwitnący przemyt narkotykowy. Akurat byliśmy w drodze, by kupić bilet na szybką łódź z Iquitos do miejsca, gdzie spotykają się granice Peru, Kolumbii i Brazylii, gdy opowiedziała nam, że właściciel jednej z firm został zastrzelony w czasie rejsu, na oczach pasażerów. Była przekonana, że były to porachunki narkotykowe. Zuchwałość i prawo silniejszego nadal stanowią więc element tożsamości tego miasta.
Iquitos jest dla wielu punktem wypadowym do organizacji wypraw do dżungli. W ciągu kilku dni słyszeliśmy wiele historii o mieszkających tam szamanach, którzy dokonują rytuałów leczniczych przy użyciu ayahuasca, psychodeliku, który pomaga szamanowi oraz pacjentowi wejść w trans, znaleźć źródło chorób, przewidywać przyszłość czy wspomóc duchowe poszukiwania.
Miejscem, które koniecznie trzeba odwiedzić, jest Belén (pol. Betlejem), dzielnica ubogich. Liche domy wykonane z balsy, bardzo lekkiego drewna (dwa razy lżejsze od korka), unoszą się na wodzie. Te, które przytwierdzono do gruntu, są regularnie zalewane, gdy podnosi się poziom Amazonki. Rzeka stanowi centrum życia – tu człowiek się myje, pierze, wyrzuca śmieci, ale również korzysta z pływającego wychodka. Prywatność zapewnia kawałek blachy falistej.
Po Belén oprowadził nas spotkany na targu lokalny przewodnik. Jego ojciec zdecydował się opuścić dżunglę i zamieszkać w mieście. Poprzez kontakt z turystami nauczył się komunikatywnie angielskiego i prowadzi godzinną wycieczkę, która obejmuje również rejs łódką. W zasadzie nie trzeba go szukać – sam Was znajdzie i zagada wśród stoisk.
Swoisty łącznik między miastem a dżunglą stanowi targ w Belén. Można tam kupić steka z ogona kajmana (grillowany daje radę), żółwia na zupkę (w skorupie lub już jej pozbawionego), kapibarę, robaki, tytoń z dżungli czy ryby, które wyglądają jakby ewolucja o nich zapomniała. Kolekcję osobliwości uzupełniają różnego rodzaju eliksiry, które leczą wszelkie choroby i poprawiają potencję (o jednoznacznych nazwach 7 korzeni czy 21 rogów). Na targu można także zapewnić sobie powodzenie w miłości albo ułatwić rozstanie z kłopotliwego związku. Trzeba tylko kupić odpowiednią świeczkę w kształcie fallusa. Sprawa jest dość prosta. Gdy para go obejmuje i patrzy na siebie – miłość gwarantowana. Gdy jednak para stoi do niego plecami, koniec związku zbliża się dużymi krokami. Targ to zdecydowanie najciekawsze miejsce w całym Iquitos.
Marzenia są po to, by je spełniać. W takich kategoriach traktowałem przyjazd do Iquitos. Fascynacja o mieście zuchwałych rozbudzona kiedyś, „ucieleśniła się” po niemal 10 latach. Droga do jej realizacji była długa. Cejrowski zadziałał na mnie jak na wielu powieści podróżnicze. I choć dziś patrzę na tą inspirację już innymi oczami, to bez niej nie dotarłbym w ten zakątek dżungli. Człowiek wyrasta ze swoich fascynacji, mimo to one wrastają w niego. Warto było.